"Nowy Jork. Jest 8 milionów opowieści o tym mieście. Oto jedna z nich."
Tak zaczyna się ten film i właściwie tak można go streścić. Historia młodych ludzi osadzona w latach siedemdziesiątych, z mordercą w tle.
Co mnie osobiście się podobało to fakt, że wątek z mordercą był jakby poboczny - z jednej strony prowokował pewne sytuacje, z drugiej - przyglądamy się raczej perypetiom głównych bohaterów, a jest ich niezła socjologiczno-kulturowa mieszanka. Oczywiście wybija się z niej Adrien Brody jako punk skrywający pewne wstydliwe tajemnice.
Film ukazuje ówczesną codzienność - mafia, orgie, muzyka, mieszanka kulturowa, rozróby, szlajanie się po ulicach. Wszystko podane fajnie i utrzymane w świetnym klimacie. Nie jest to arcydzieło, po którym nie mogłam zasnąć z wrażenia, ale jeśli mamy ochotę na jedną z ciekawszych opowieści o Nowym Jorku.. to czemu nie.
Zgadzam się, film jest wspaniały. Spike Lee bierze na tapetę to, co na czym zna się najlepiej - nienawiść, nietolerancję, ludzką głupotę i podłość. Mamy tu zderzenie przeciwstawnych światów i schizofrenię wielkiego, strasznego miasta, które żyje własnym życiem i własnym nerwowym rytmem, a gotująca się pod jego skórą wściekłość aż wylewa się z ekranu. Wszystko podlane surrealistycznym sosem i osadzone w najbardziej psychodelicznej i rozedrganej epoce czyli w latach 70. kiedy wszystko miesza się ze wszystkim.
Wspomniałem już, że uwielbiam ten film?